Białoruski rock jest manifestacją narodowej tożsamości. Czy zmieni świadomość młodego pokolenia i doprowadzi do zmian w kraju?

Polana w lesie pod Gródkiem, 30 kilometrów od Białegostoku, wygląda jak miniaturowy plac Październikowy w Mińsku, na którym w marcu białoruska opozycja manifestowała przeciw dyktaturze Aleksandra Łukaszenki. Nad głowami młodych ludzi las zakazanych przez reżim biało-czerwono-białych flag. Wstążki w narodowych barwach są wszędzie: w dredach chłopaków i na rękach dziewczyn. Kiedy na scenę wychodzi grająca new metal kapela Tawarysz Mauzer z Mohylewa, tłum zaczyna skandować hasło z politycznych wieców: «Żywie Biełaruś!».

Takiego połączenia symboliki narodowej z rockiem nie ma dzisiaj na żadnym festiwalu muzycznym w Europie. Ale Basowiszcza to impreza wyjątkowa. Organizowany od 1989 roku przegląd alternatywnej muzyki białoruskiej od początku wpisywał się w nurt narodowego odrodzenia Białorusi. A za rządów Łukaszenki, który zwalcza białoruską tradycję, stał się miejscem protestu, białoruskim Woodstockiem.

Dziś do maleńkiego Gródka na Białostocczyźnie przyjeżdżają zakazane na Białorusi zespoły - NRM, Neuro Dubel czy Krama. Teksty są gorące od protestu. Krou z hiphopowej grupy «Czerwonym pa biełamu» («Czerwonym po białym»), rapuje: «Zgubiliśmy kulturę, zapomnieliśmy historię/ Żyjemy jak myszy na swoim terytorium/ Obcym wierzymy, swoim nie ufamy/ rozkładamy ręce, mamy to co mamy/».

O rzeczywistości dyktatury mówią także piosenki zespołu Tawarysz Mauzer. «Na moich ulicach ludzie z psami, na moich ulicach opancerzone transportery» - śpiewa Jan, wokalista grupy, a widownia podchwytuje słowa refrenu: «Biełaruś budzie wolnaj!».

Pod okiem KGB

Zakończony w nocy z soboty na niedzielę festiwal przyciągnął w tym roku kilka tysięcy fanów z obu stron białoruskiej granicy. Jedną trzecią stanowili przybysze z Białorusi. Basowiszcza to dla nich dwa dni oddychania wolnością.

- Tu czujemy się swobodni, nikt nas nie ściga za biało-czerwono-białe flagi, nie napuszcza milicji - mówi Igor Waraszkiewicz, lider kapeli Krama z Mińska i jeden z pionierów białoruskiego rocka.

Władze białoruskie oficjalnie nie zabraniają muzykom i fanom uczestniczyć w zagranicznym festiwalu, utrudniają jednak jak mogą jego organizację.

- W tym roku dwukrotnie musieliśmy odwoływać eliminacje do konkursu w Mińsku - mówi Ilona Karpiuk z Białoruskiego Zrzeszenia Studentów, główny organizator festiwalu. Za pierwszym razem właściciel wynajętego klubu wycofał się pod pretekstem problemów z energią elektryczną. Kiedy organizatorzy znaleźli inne miejsce, kilka godzin przed rozpoczęciem koncertu przyjechała straż pożarna i opieczętowała salę. Udało się dopiero za trzecim razem - bez ogłoszeń w prasie.

Państwowe media z Białorusi ignorują Basowiszcza, tylko nieliczne prywatne gazety i stacje radiowe przysyłają na festiwal swoich korespondentów. Organizatorzy podejrzewają, że wśród widzów są jednak białoruscy KGB-iści. Pierwszego dnia festiwalu ktoś krzyknął z estrady: «Śmierć Łukaszence». Nazajutrz muzycy zespołu etno Troitsa dostali informację z Mińska, że będą mieli kłopoty z wyjazdem na koncerty do Moskwy, ponieważ występują na «opozycyjnym festiwalu» w Polsce.

Białoruski znaczy polityczny

Władze z Mińska bacznie obserwują festiwal, bo muzyka jest dzisiaj jednym z frontów propagandowej walki, jaką reżim Łukaszenki toczy z opozycją o wpływy wśród młodzieży. Odpowiedzią władz na Basowiszcza są wielkie propagandowe imprezy takie jak Słowiański Bazar w Witebsku, na których rosyjskojęzyczne teksty łączą się z kiczowatą estetyką w stylu San Remo.

- Radio i telewizja są wypełnione piosenkami pop w języku rosyjskim. Wszystko po to, aby ludzie o nas zapomnieli - mówi Waraszkiewicz. Jeśli już media nadają utwory po białorusku, to w estradowym, pompatycznym stylu, w którym specjalizuje się Państwowa Białoruska Orkiestra Koncertowa pod dyrekcją Michaiła Finberga.

Dlaczego władza nie lubi białoruskiego rocka? - Bo język białoruski jest synonimem protestu. Jeśli śpiewasz po białorusku, to znaczy że jesteś przeciw obecnej władzy - wyjaśnia Rusia, wokalistka grupy Indiga, która była jedną z gwiazd tegorocznego Basowiszcza.

Białoruski rock nie ma wstępu do państwowej telewizji. Nadaje go tylko jedna stacja radiowa Awtoradio. Niektóre zespoły, jak Krama i NRM, nie dostają z ministerstwa kultury zezwoleń na publiczne koncerty. Mogą występować tylko na zamkniętych imprezach albo w jedynym klubie w Mińsku, który mieści pół setki widzów. Z tych powodów Lawon Wolski z zespołu NRM zagrał ostatnio koncert na wsi, na działce menedżera grupy.

Muzycy z Indigi dostali zezwolenie z ministerstwa, ale i tak mają trudności, mimo że nie śpiewają o polityce. - Oficjalnych sankcji nie ma, ale wystarczy, że ktoś z władz zadzwoni do klubu i zapowie kontrolę, na przykład podatkową. Właściciele natychmiast się wycofują. Ostatnio menedżer jednego z klubów w Mińsku przyczepił się, że mam przy mikrofonie biało-czerwono-białą wstążkę. Już tam nie gramy - opowiada Rusia.

Po wolność do Polski

Represje wobec rockowego środowiska nasiliły się po ostatnich wyborach prezydenckich. Wiele klubów w Mińsku zapowiedziało, że nie będzie już organizować rockowych koncertów. Niektórych muzyków dotknęły osobiste represje - Jan, lider zespołu Mauzer, stracił ostatnio pracę w państwowym banku. To kara za utwór «Biełaruś budzie wolnaj», który puszczano na marcowych wiecach opozycji w Mińsku. Teraz pracuje w prywatnej firmie handlowej, nie chce jednak ujawniać nazwy, aby nie narazić właściciela na kłopoty.

W tej sytuacji polskie kluby i festiwale stają się jedyną alternatywą dla «białoruskiej alternatywy». Kapele z Białorusi coraz częściej występują w Polsce, nie tylko na Basowiszczu, ale także w Gdańsku, Krakowie, Warszawie. Niektórzy nagrywają tu płyty, jak raper Krou z Mińska, który rejestruje właśnie w Warszawie materiał na trzeci album swego zespołu «Czyrwonym po biełamu».

- Macie świetnych didżejów, profesjonalne studia, polski hip-hop bardzo mnie inspiruje - mówi Krou, który nawiązał współpracę z DJ-em Spoksem, a wcześniej nagrywał z raperem UMR z warszawskiej grupy Pierwsze Piętro Rec.

Także polskie środowisko muzyczne otwiera się na Białoruś: w ubiegłym roku ukazała się płyta polskich hiphopowych wykonawców pod tytułem «Jest nas wielu», na której obok «Razom nas bahato», hymnu pomarańczowej rewolucji, znalazły się polityczne teksty o Białorusi. «Te dźwięki budzą lęki u Łukaszenki, Białoruś - bądźcie następni» - rapował MC Duże Pe.

Mówi Leon Tarasewicz, wybitny malarz pochodzenia białoruskiego, który od początku towarzyszy festiwalowi Basowiszcza:

- Kiedy w społeczeństwie następują zmiany światopoglądowe, to pierwszą forpocztą jest zawsze rock. W Polsce w latach 80. takie zespoły jak Perfect czy Maanam niosły idee wolności, zanim podchwycił je ogół. Na Białorusi jest bardzo podobnie, idea wolności oddycha dzisiaj czystym powietrzem w sferze muzyki, bo to medium, które łatwo się rozprzestrzenia. Wielu młodych wykonawców oprócz grania rocka pełni zarazem ważne role społeczne, są dziennikarzami, działają w opozycji. To nie jest tylko show-biznes, ale praca dla idei.

Dlatego zdaniem Tarasewicza Polska powinna bardziej niż dotąd wspierać takie imprezy jak festiwal Basowiszcza. To wielka pomoc nie tylko dla niezależnej kultury białoruskiej, ale także dla idei wolności.

Tarasewicz: - Polska traci z każdym dniem na tym, że Białoruś nie jest wolnym krajem. Możemy to wspólnie zmienić.

Roman Pawłowski, gazeta.pl

Клас
0
Панылы сорам
0
Ха-ха
0
Ого
0
Сумна
0
Абуральна
0