Užo śpiavali ptuški, i nieba, byccam zabaŭlajučysia, to čarnieła pad naciskam daždžu i vietru, to rabiłasia čystym, biez abłokaŭ, niby niechta prajšoŭsia pa im ručnikom. I sonca pačało aktyŭna zazirać na ziamlu, cikavać za ludźmi, kab časam blisnuć u voka svaim imklivym i haračym promniem.

Stanisłaŭ, prypluščyŭšy vočy, stajaŭ na prypynku, čakaŭ svoj aŭtobus, jakoha čamuści ŭsio nie było i nie było. Prajšli dva tralejbusy, maršrutnaje taksi. Ludziej na prypynku to mienšała, to bolšała. Usie jany niervavalisia, niekudy biehli, mitusilisia.

Stanisłaŭ nie śpiašaŭsia. U jaho byŭ volny dzień: ad raboty, ad siamji. Tak jon sam dla siabie vyrašyŭ: spynicca, zrabić pierapynak, nie dumajučy ni ab čym. Na słužbie nibyta ŭsio było pakul spakojna, doma taksama. Žonka ź dziećmi pajechała na dva tydni ŭ Bałharyju.

Jon nietaropka paśniedaŭ, apranuŭsia, pakinuŭšy ŭ šafie abrydły halštuk, jaki kožny dzień visieŭ na jahonaj šyi, -- i voś paŭhadziny ŭžo stajaŭ tut, na prypynku. Sonca śviaciła, śpiavali ptuški. Žyćcio nibyta było radasnym i viečnym.

Niekalki čałaviek padalisia jamu znajomymi. Ź imi jon kožnuju ranicu jechaŭ u aŭtobusie, tolki nie viedaŭ ich imionaŭ, dzie pracujuć. Ich tvary byli dla jaho zvykłymi, jak numar aŭtobusa. Čamuści siońnia i hetyja ludzi jechali nie ŭ svoj čas. Mahčyma, adhuł, jak i ŭ jaho.

-- Dobry dzień, Jacevič! – da Stanisłava źviartaŭsia nievysoki sivavaty mužčyna. Jaho chudarlavy tvar byŭ hładka paholeny, pryčoska vielmi karotkaja. Šery kaścium dobra adprasavany, choć, jak kažuć, nie pieršaj maładości. Niajnakš hadoŭ pad dvaccać, jašče bałharskaj sacyjalistyčnaj vytvorčaści. U Stanisłava taksama niekali byŭ taki kaścium, jaki jon daŭno advioz baćku ŭ viosku. Baćki niama ŭžo dziesiać hadoŭ. – Vy ž, Jacevič? Adrazu i nie paznaŭ.

-- Jacevič. Ale ja vas nie viedaju, -- Stanisłaŭ vietliva nachiliŭ hałavu i navat nie pasprabavaŭ uspomnić hetaha čałavieka, tamu što toj byŭ dla jaho niecikavy i nieznajomy. Nie było anijakaha žadańnia ab niečym pustym razmaŭlać, pryhadvać. Jon siadzie ŭ aŭtobus i budzie jechać da kanca, potym pahulaje pa parku. Pałasujecca šašłykom, vypje butelku suchoha čyrvonaha vina, pačytaje haziety. I buduć tolki drevy, sonca, nieba. Jon adzin na łaŭcy. A vakoł cišynia, spakoj i nijakich turbot. I dzie, urešcie, toj aŭtobus?

-- A ja vas pomniu. Prafiesijnaja pamiać, – mužčyna kryva ŭśmichnuŭsia i cmoknuŭ jazykom. – Choć, kaniečnie, čas nie na našu karyść. Vy byli chudzieńki. I vałasy doŭhija, śvietłyja, by sałoma. A ciapier i sivizna źjaviłasia. Ja vas adrazu paznaŭ. Taksama tut niedzie pobač kvatera?

Stanisłaŭ pacisnuŭ plačyma i ničoha nie skazaŭ. Hety mužčyna niečym začapiŭ jaho, i jamu stała cikava, što dalej. Nadta pilny byŭ pozirk, vočy hladzieli ŭpeŭniena, kali nie nachabna. Hety čałaviek niesumnienna piensijnaha ŭzrostu trymaŭsia tak, byccam za plačyma mieŭ paŭcarstva. Jon adčuvaŭ siabie haspadarom na ziamli. I heta niahledziačy na dvaccacihadovy kaścium. Tufli ŭ jaho byli novyja i darahija. Stanisłaŭ, sa svajoj niebłahoj byccam by zarpłataj, ni razu nie kupiŭ sabie takich. Jon za hod ledź sabraŭ hrošaj na pajezdku žonki ź dziećmi ŭ Bałharyju. Dyj nikoli nie šykavaŭ. Choć dobry abutak pryjemny nie tolki dla voka, ale i dla zdaroŭja.

I dzie ž aŭtobus? “Padjedu pieršym ža tralejbusam, a potym pierasiadu na mietro, ad jakoha taksama niedaloka da parka”.

-- Siemdziesiat čaćviorty hod. Babicki. Kamsamolski schod na fakultecie. Nie pomnicie? – znoŭ pačuŭsia hołas amatara kuryć ź vialikim stažam, da jakoha Stanisłaŭ pačaŭ pryvykać, chrypły i hučny. – Niaŭžo nie pomnicie?..

Kamsamolski schod viasnoj siemdziesiat čaćviortaha hoda Stanisłaŭ nikoli i nie zabyvaŭ. I čym dalej adychodziŭ u niabyt toj dzień, tym čaściej jon jaho ŭspaminaŭ. Asabliva kali siady-tady ŭspłyvała proźvišča Babickaha, tanklavaha nievysokaha chłopca z čornymi kučaravymi vałasami.

…Šum, usie ŭzbudžanyja. Niejki ahulny isteryčny nastroj. Za stałom siadziać namieśnik dekana Samovič, namieśnik sakratara partkama Kruza i hety čałaviek u šerym kaściumie. U hetym samym šerym kaściumie bałharskaj vytvorčaści. Tavaryš Zacharaŭ, pradstaŭnik kampietentnych orhanaŭ.

U aŭdytoryi studenty ichniaha kursa, čałaviek sto. I raptam – cišynia. Čuvać, jak za susiednim stałom niešta piša Vala Kučynskaja, i papiera traščyć, traščyć pad jaho piarom.

Vystupaje Uładzik Vałasaviec. Jon havoryć, što Iosif Babicki vinavaty ŭ tym… Stanisłaŭ pačynaje ŭspaminać. Jon uspomniŭ: Vałasaviec havaryŭ, što Babicki raspaŭsiudžvaŭ sijanisckija listoŭki, jakija zaprašali jechać u Izrail. Tak, hetyja sijanisckija listoŭki Iosif padkładvaŭ pad paduški ŭsim, chto žyŭ u ichnim pakoi ŭ internacie. Heta havaryŭ Vałasaviec. Uładzik. Aktyvist, jaki praz hod staŭ sakratarom kamsamolskaj arhanizacyi. Vałasaviec? Dzie pryhažun Uładzik, na vusnach jakoha zaŭždy była ŭśmieška? Vałasaviec žyvie na dačach. Heta skazała Stanisłavu jašče dva hady tamu adnakurśnica Vala Kučynskaja. Jon śpiŭsia. Žonka ź im raźviałasia i vyhnała z kvatery. Jon žyvie tym, što zarobić u susiedziaŭ: adramantuje ciaplicu, uskapaje hrady. Śpić časam pad płotam albo ŭ kłapatlivych starych kabiet, jakim nie chapaje mužčynskaj uvahi.

-- Vy čujecie mianie? – pytajecca mužčyna ź minułaha. Kaniečnie, heta jon siadzieŭ za stałom jak pradstaŭnik kampietentnych orhanaŭ.

I dzie toj aŭtobus, što spynić niepryjemnuju razmovu?! Voś jon spyniajecca na prypynku. Ale Stanisłaŭ navat nie pavarušyŭsia. Nijakaj užo achvoty niekudy jechać, pić suchoje čyrvonaje vino i jeści šašłyk. Jon staić i dumaje… choć nie choča pra heta dumać. Byccam ćvik u ścianie, trymajecca uspamin, jakoha, vidać, niemahčyma, pazbavicca. Pierad im sivavaty mužčyna ŭśmichajecca, ździekliva paziraje i adčuvaje siabie panam, a jon, Stanisłaŭ, razhubiŭsia. Spałochaŭsia, strašna pierad minułym, jakoje nikoli nie pakinie jaho. Nikoli. Razhubleny Iosif Babicki, Uładzik Vałasaviec, Alaksiej Burdzik, jaki pamior. Pamior, upeŭnieny, što pravilna žyŭ, braŭ Boha za baradu. Jon kazaŭ: sijanisty chočuć, kab kožny žychar Biełarusi pajechaŭ u Izrail. Jon rabiŭ nacisk na apošnim składzie. A ŭ viečary Stanisłaŭ bačyŭ, jak pjany Burdzik ciahnuŭ za kaŭnier Babickaha i kryčaŭ, što jaŭrei vypili ŭ kranie ŭsiu vadu. Asabliva takija, jak Babicki. Toj płakaŭ: dzied zahinuŭ na froncie, a babula lačyła paranienych u partyzanskim atradzie.

Stanisłaŭ nie daŭ Burdziku ŭ mordu, a rahataŭ razam ź inšymi, nazirajučy hetuju karcinu. Jany ŭvieś viečar pili vino “Viermut” i radavalisia, što narešcie pakarali sijanista. Na schodzie ž družna prahałasavali za vyklučeńnie Babickaha z kamsamoła.

Chacia nie, nie było družnaha hałasavańnia. Nie było. U pieršaj hrupie vučyŭsia Vasil Kazakievič. Vysoki, pryhožy, ź sinimi-sinimi vačyma. Kandydat u majstry sportu pa boksie. U jaho byli zakachanyja ŭsie dziaŭčaty. Šyrokija plečy, były kursant avijacyjnaha vučylišča, jaki pastupaŭ va ŭniviersitet u lotnaj formie. Na hrudziach značok desantnika. Paśla pieršaha kursa Vasil havaryŭ pa-francuzsku, jak Stanisłaŭ na rodnaj movie.

Vasil padniaŭsia, ahledzieŭsia i skazaŭ: “Ja taksama chaču pajechać u Izrail”. I zmoŭkli ŭsie, navat tyja, chto jašče pacichu raskazvaŭ aniekdoty, śmiajaŭsia ci čytaŭ knižku. Aŭdytoryja pieratvaryłasia ŭ pustyniu, jakaja prycisnuła Stanisłava, a mahčyma, i ŭsich da biezdani i źvierchu nakryła haračym dacham. I vyratavańnia ŭžo nie było. Nie było…

“Chto paćvierdzić toje, što Babicki raspaŭsiudžvaŭ sijanisckija listoŭki?” – pytaŭ Vasil Kazakievič. Usie maŭčali, tolki mužčyna ŭ šerym kaściumie, jakoha namieśnik sakratara partkama Kruza nazvaŭ pradstaŭnikom kampietentnych orhanaŭ, hustym i chrypłym hołasam abviaściŭ: “Vy zdradnik i sajuźnik sijanistaŭ!”

Stanisłaŭ daŭno nie bačyŭ Vasila Kazakieviča. Navat ciapier było b soramna hladzieć u jaho sinija vočy. Choć minuła stolki hadoŭ, i mała chto pomniŭ pra toj schod na ichnim fakultecie. Ale ž jon sam nie zabyŭ…

Praź miesiac paśla schodu Kazakievič zabraŭ dakumienty z univiersiteta i nibyta znoŭ pastupaŭ u niejki instytut. Jaki byŭ jahony dalejšy los, Stanisłaŭ nie viedaŭ. Tady jon byŭ ščaślivy, što nie vystupaŭ na schodzie i ŭsia hetaja historyja nie datyčyła jaho. Jamu chaciełasia chutčej skončyć univiersitet i zastacca pracavać u stalicy. A Babicki? U jaho svaja daroha. Jon nikoli nie padabaŭsia Stanisłavu – zanadta razumny, adukavany, intelektuał. Choć, kaniečnie, hetaja historyja sa schodam była nie daspadoby.

-- Ja vas uspomniŭ, tavaryš Zacharaŭ, -- skazaŭ Stanisłaŭ, i jamu zachaciełasia praz tryccać hadoŭ dać u mordu hetamu samaŭpeŭnienamu staromu. Dy tak, kab u jaho nachabnych vačach źjaviŭsia strach, kab tvar nie byŭ bolš taki zadavoleny. Tamu što nie jon haspadar žyćcia, nie jon!.. – Vy niešta chacieli?

-- Ničoha. U mianie vydatnaja piensija. I ja siaho-taho kansultuju… Prosta ja nie zabyvaju tych, chto z nami supracoŭničaŭ. Ja vam patelefanuju, -- cicha i ćviorda pramoviŭ mužčyna i adrazu nakiravaŭsia da tralejbusa, jaki ŭžo spyniaŭsia na prypynku.

-- Ja z vami nie supracoŭničaŭ, nie supracoŭničaŭ! – zakryčaŭ Stanisłaŭ i navat zrabiŭ krok jamu ŭśled. – Svałata! Ja z taboj nie supracoŭničaŭ!..

…Pad viečar jon siadzieŭ u adzinocie ŭ internackim pakoi i rychtavaŭsia da siesii. Była subota, i chłopcy źjechali ŭ viosku pa sała. Jon u baćkoŭ byŭ tydzień tamu, i praduktaŭ pakul chapała.

Za aknom pačynała ciamnieć. Stanisłaŭ pahladzieŭ na hadzińnik: čas užo vyjści na vulicu padychać viesnavym śviežym pavietram. Stuk u dźviery, jakija praz chvilinu adčynilisia. Na parozie stajaŭ mužčyna ŭ ciomna-šerym racinavym palito, u rukach andatravaja šapka.

-- Vy Jacevič?

-- Ja… -- troški razhubiŭsia Stanisłaŭ, tamu što paznaŭ u nieznajomcu pradstaŭnika kampietentnych orhanaŭ, jaki prysutničaŭ na kamsamolskim schodzie.

-- Vy siadajcie, siadajcie, -- skazaŭ mužčyna. – Ja nienadoŭha. Da siesii rychtujeciesia?

-- Tak…

-- Nu i vydatna, vydatna… -- mužčyna ahledzieŭsia, zakuryŭ, pilna razhladvajučy Stanisłava. – Vydatna. Ja -- Anatol Ivanavič. Ja -- pradstaŭnik…

-- Ja pomniu, -- sprabujučy zastacca spakojnym, pramoviŭ Stanisłaŭ. – Słuchaju vas…

-- Vy staršynia studenckaha prafsajuznaha kamiteta. Pravilna mianie infarmavali?

-- Pravilna.

-- Da vas prośba. Nie tolki ad nas, ale i ad dekana. Babicki, jaki źjaŭlajecca aktyŭnym sijanistam, a značyć, našym voraham, praciahvaje žyć u internacie. Vam try dni, kab vyrašyć hetaje pytańnie: jon nie pavinien žyć u internacie i praciahvać svaju varožuju prapahandu. Jak staršynia studenckaha prafsajuza… Karaciej, vam usio zrazumieła? Inakš my padumajem i pra vas… Zrazumieła?

-- Zrazumieła, -- prašaptaŭ Stanisłaŭ, a kali padniaŭ vočy ad padłohi, Zacharava ŭ pakoi ŭžo nie było. Zastałosia tolki vobłaka cyharetnaha dymu, i mocna pachła adekałonam “Šypr”.

Paśla taho schodu Babicki hod znachodziŭsia ŭ akademičnym adpačynku, a potym adnaviŭsia va ŭniviersitecie. I jon sapraŭdy žyŭ “zajcam” u internacie. Nichto, zdavałasia, pra heta nie viedaŭ. Načavać jon prychodziŭ viečaram. Ale ž niechta prasihnaliŭ. Chto i navošta? Milhanuła dumka i prapała. Niešta treba było rabić. Jasna, što hetyja pradstaŭniki nie adčepiacca. Treba samomu ratavacca. Babicki pieražyvie. Niachaj načuje na pryvatnaj kvatery. Baćki, kažuć, u jaho maładyja. Dyj vahony na tavarnaj stancyi možna razhružać. Jon nie chvory, ruki i nohi jość. I dekan, musić, tak ličyć. Skažu Babickamu, što inakš budzie horš. Horš usim: i jamu, i mnie. Dyj dekanu…

Stanisłaŭ spaŭ noč spakojna, ništo jaho nie tryvožyła. Ranicaj jon vyklikaŭ Babickaha ŭ kalidor i, usio-tki adčuvajučy siabie niajomka i nie viedajučy, jak pačać, vycisnuŭ:

-- Iosif, ty mianie pytaŭ nakont miesca ŭ internacie. U sensie, kab uzakonić jaho…

-- Tak-tak! -- uzradavaŭsia Babicki. – Ja ciabie prasiŭ. Dapamažy, Staś. Ź mianie piva. Abrydła jak złodzieju… Aziraješsia… Dyj chłopcam nie zusim utulna. Ty ž razumieješ?

-- Razumieju, -- užo bolš upeŭniena pramoviŭ Stanisłaŭ. – Ale ž razumieješ… Takaja sprava.

-- Ty nie sumniavajsia. Ź mianie piva, -- amal radasna havaryŭ Babicki. – Kali budzie pasiedžańnie prafkama? Ci ŭžo było?

-- Ty razumieješ... -- vycisnuŭ narešcie ź siabie Stanisłaŭ. – Razumieješ... Mnie skazali… Ty pasłuchaj...

-- Što słuchać? Pajšli! Na piva ŭ mianie jość.

-- Iosif, jakoje piva?..

-- Staś, ci ŭ ciabie jašče jość pytańni?

-- U mianie niama pytańniaŭ. Iosif…

-- Staś, ty chočaš jašče i harełki? U mianie hrošaj mała.

I Stanisłaŭ skazaŭ toje, čaho chacieŭ ad jaho tavaryš Zacharaŭ. Jon vycisnuŭ heta ź siabie, nibyta kroŭ. Jon vymaviŭ toje, što nie mahło spadabacca Babickamu.

-- Iosif, prašu siońnia pakinuć internat. Ja ciabie prašu... i bolš siudy nie viartajsia. Zaraz pakiń internat... Zaraz…

Čamuści jon zazłavaŭ, pačaŭ kryčać, kab Babicki nieadkładna pakinuŭ internat. Potym vypiŭ butelku harełki, jakaja raptam apynułasia na stale ŭ ichnim pakoi. I ŭsie susiedzi radasna vitali jaho, havaryli, što jon małajčyna… Jon małajčyna, małajčyna… Navošta sastupać hetym sijanistam?.. Jaki małajčyna Stanisłaŭ! Oj, małajčyna!..

…Stanisłaŭ prysieŭ na łaŭcy, jakaja, paŭrazłamanaja i paŭhniłaja, panura stajała troški ŭ baku ad prypynku. Jamu ŭžo nikudy nie chaciełasia jechać. Hety čałaviek parušyŭ jahony ŭnutrany spakoj. Jon viarnuŭ jaho ŭ toj čas, pra jaki Stanisłaŭ raniej uspaminaŭ z radaściu, ale detali, što datyčyli jaho, byli niejkija razmytyja, dalokija-dalokija. Ich niby i nie isnavała. Daŭno ŭsio było i minuła. Naohuł, nie chaciełasia dumać pra mnohaje. Nie chaciełasia. Tamu što kožny dzień viartacca ŭ minułaje, niešta biaskonca zhadvać – nie najlepšy varyjant… Ale jaki varyjant? Pryčym tut varyjanty? Sutnaść u inšym…

Jon nie pajedzie ni ŭ jaki park, nie budzie pić čyrvonaje suchoje vino. Pierad vačyma – toj kamsamolski schod, i hałasy, nibyta jany hučać ciapier. Iosif Babicki, jaki z sumkaju vychodzić ź internata. Vakoł rastuć drevy i piajuć ptuški. Jany piajuć radasna, ščaśliva. Iosif hladzić i havoryć:

-- Vierabji piajuć, vierabji… Mnie škada ciabie, Stasik…

Stanisłaŭ čuje hetyja słovy, jany hučać nibyta ciapier. Jon viartajecca dachaty. A viečaram jaho budzić telefon:

-- Jacevič?..

Клас
0
Панылы сорам
0
Ха-ха
0
Ого
0
Сумна
0
Абуральна
0

Chočaš padzialicca važnaj infarmacyjaj ananimna i kanfidencyjna?